niedziela, 25 grudnia 2011

Polskie morderczynie

Okładka jest koszmarna. Majaczący Jezus w tle i ładna dziewczyna z jakimś makijażem, czcionka przypominająca te używane w latach 90tych. Jest to o tyle dziwne, że sama książka jest zarówno projektem hmmm... "artystycznym", zdjęcia stanowią jego integralną część, a sama zawartość tej pozycji skrywa dbałość o warstwę wizualną. Każda z "morderczyń" zgodziła się na ujawnienie swojego zdjęcia, niektóre też prawdziwych nazwisk. Ale na okładce widzimy mało udane zdjęcie, co dziwi o tyle, że następne, towarzyszące wywiadowi z Anetą, jest już o wiele bardziej ciekawe. Przede wszystkim Aneta ma otwarte oczy, patrzy się  prosto na czytelnika, Jezus w tle jest trochę bardziej psychodeliczny i w ogóle całość przypomina fantazję na temat córki szatana. 

Zacznijmy od tego, że mój wewnętrzny prawnik strasznie się burzy na nazywanie każdej z tych kobiet "morderczyniami", biorąc pod uwagę, że często są one "zabójczyniami". Ale zabójczyni nie brzmi aż tak dramatycznie, nie niesie ze sobą jakiegoś zapachu krwi, wizji noża, z którego skapuje krew, szału w oczach, szaleństwa i wszystkiego, co tylko może nam przyjść do głowy na dźwięk słowa "morderczyni".

W zasadzie każda z tych zbrodni jest inna i kobiety są inne. Inne są motywy, sposób popełnienia zbrodni. Wszystkie natomiast mają coś ze sobą wspólnego - najczęściej jest to zaburzenie uczuciowości wyższej (poza jedną z nich, jedyną, która żałuje) w większym albo mniejszym stopniu. Trochę to nie współgra z końcową refleksją wyniesioną z wywiadu z Lwem Starowiczem, w którym pada stwierdzenie "każdy z nas może być zabójcą". Jak każdy, skoro odczuwamy miłość i empatię,a one nie? Wszystkie też wytworzyły u siebie na dużą skalę mechanizm psychologiczny, który każdy z nas wykorzystuje na co dzień -wybielanie. Są to drobne różnice - czy to one biły rurką czy tylko gołymi pięściami. Czy same zgłosiły się na policję i przyznały, czy też od razu się przyznały po złapaniu. Zmiany te zawsze przedstawiają je w korzystniejszym świetle. Tak jakby opowiedziały te historie tyle razy, że aż same uwierzyły w swoje zmienione wersje. Wszystkie też prawie nie mówią o tym, co zrobiły. Jeśli już, to tylko machinalnie, wspominając o "tym". Żadna z nich nie mówi, że żałuje. Żałują straconego życia, lat młodości spędzonych w więzieniu, mieszkania, dzieci. Nie tego, za co wylądowały w więzieniu.

Poza jedną. Przyznam, że jej historia poruszyła mnie najbardziej. Ona była wiele lat maltretowana przez męża. W końcu pozbyła się oprawcy, ukryła jego zwłoki w stodole. Codziennie przychodziła się tam modlić. Ale on nie chciał jej zostawić nawet po śmierci i przychodził co noc w strasznych snach. Do końca kryła (i nadal kryje) córkę, która pomogła jej ukryć ciało. I ona żałuje. Chyba ten wprost wyrażony żal, refleksja, skrucha sprawiły, że stała się ona dla mnie po prostu ludzka, jej historia zrozumiała i zasługująca na współczucie. 

Ciężko jest mi współczuć kobiecie, która prosi swojego syna, by zabił złego męża. Ciężko jest współczuć kobiecie, która zabija dla kilkuset złotych. Starałam się je zrozumieć, ale nie wiem czy do końca mi się to udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz