środa, 14 grudnia 2011

Profil mordercy


Przechodzę ostatnio przez dość ciężki okres - dużo siedzi mi na głowie i wieloma sprawami muszę się zajmować. Dlatego też bardzo nie chce mi się wyszukiwać pozycji nadmiernie skomplikowanych, wymagających poważnego zaangażowania intelektualnego. W związku z powyższym trafiło na "Profil mordercy", książkę napisaną przez niejakiego Paula Brittona, jednego z największych i podobno najlepszych specjalistów od profilowania w Europie. 
Autor prowadzi nas chronologicznie przez opis najbardziej znanych i już zakończonych spraw kryminalnych, w których brał udział jako psycholog. Opisuje przy tym same początki profilowania i jej rozwój, stopniowe uzyskiwania uznania. Przeczytamy więc o sprawach, o których każdy kto zetknął się z kryminalistyką musiał choć pobieżnie usłyszeć - zabójstwo Lyndy Mann (pierwszy raz wykorzystano DNA w celu eliminacji oskarżonego i udowodnienia winny sprawcy), zatruwanie karm dla zwierząt i później odżywek dla dzieci, szeregu innych krwawych i brutalnych zbrodni. Chociaż autor twierdzi, iż kluczem do ich doboru był fakt, iż są one już zakończone, dobrze opisane itd., to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na ich dobór miał również wpływ stopień ich brutalności. Tylko dwie z tych historii nie zawierają krwawych szczątków ludzkich i bestialskich zwyrodnialców i tylko jedna z nich kończy się dobrze - tj. bez ofiar śmiertelnych. Z jednej strony wpływa to na pewno na atrakcyjność książki - w końcu uwielbiamy czytać o okrucieństwu innych ludzi, butelkach wciskanych w pochwę i podrzynaniu gardeł z taką siłą, że głowa zaczyna odpadać. Z drugiej natomiast brakowało mi tutaj \ większego pola działania profilera, historii dzięki którym można wskazać jak pomocna jest praca dobrze przygotowanego i kompetentnego psychologa. Większość historii dotyczy seksualnych dewiantów, jak określa ich sam autor, znajdujących zaspokojenie seksualne (i nie tylko) w krzywdzeniu kobiet. W związku z tym profile te stają się do siebie niezmiernie podobne. Dużo ciekawsze były dla mnie opowieści chociażby o porywaczce niemowląt albo o facecie grającym z policją w kotka i myszkę w sprawach okupu. 

Książka jest trochę beletryzowana, tak że kiedy czytałam na głos Kubie kilka fragmentów pytał się, czy to powieść fikcyjna. Paul Britton układa opowieści chronologicznie, tak że nierzadko dowiadujemy się równocześnie o trzech śledztwach, a ich rozwiązanie następuje dużo później. Dlatego też nie da się czytać poszczególnych rozdziałów osobno. Jednocześnie autor opisuje przypadki ze swojej praktyki psychologicznej (nie rozumiem po co), a także snuje opowieści o swojej bezwzględnie oddanej mu rodzinie. Podczas lektury miałam wrażenie, że nie potrafi wyważyć on czy chce pisać o swojej pracy, czy też bardziej o sobie. A więc czy tematem ma być profilowanie, czy też on - jako profiler. Mam podejrzenia, że jednak chodziło mu raczej o siebie... Niby przez całą książkę w każdej sytuacji gdzie pojawiają się media, zaklina się, że nie chce występować w tv czy też udzielić wywiadu dla prasy. Ale już sposób przedstawienia siebie w książce zdaje się temu trochę przeczyć. Wychodzi to głównie w dialogach (Boże, jak kiepsko napisanych), w których nagle mówi coś, pozornie nieistotnego, co potem okazuje się być niezwykle ważne. Albo przedstawia siebie jako siłę sprawczą, postać nieomylną, wszechwiedzącą i wszystko przewidującą. Robi to oczywiście dyskretnie, ale jest to zauważalne.


Dużo bardziej uderzył mnie język, którym Britton posługuje się przy opisywaniu sprawców danych zdarzeń. Są to więc zdeprawowani dewianci, którzy osiągają szczyty zepsucia. Słowo "zepsucie" pojawia się wyjątkowo często i wydaje mi się, że kluczem do zrozumienia jest stwierdzenie autora, iż jest osobą bardzo wierzącą. Ja rozumiem oczywiście, że ktoś, kto porywa młode dziewczyny, gwałci je, a potem chowa pod wanną w łazience zasługuje na miano seksualnego dewianta. Rozumiem, że ktoś kto uprawia seks z mężczyznami w buduarze, a potem wykorzystuje ich spermę do zapładniania własnych córek popełnia czyn niewyobrażalnie straszny. Ale traktowanie tego w kategoriach zepsucia, moralnej zgnilizny itd... Dla mnie brzmi to trochę nie tak...
No i ta heroiczna żona Marilyn, chcąca choć raz wyjechać z mężem na wakacje, ale poświęcająca się, gdyż on musi nakreślić profil kolejnego moralnego zgniłka. Czytanie takich rzeczy nieodmiennie mnie drażni. Nie rozumiem poświęcania życia rodzinnego na rzecz pracy, jakkolwiek nie byłaby pasjonująca. 
Tak więc "Profil mordercy" jest książką przypominającą trochę kryminał, trochę biografię. Nie jest jednak ani jednym, ani drugim. Nie jest też książką naukową, ani nawet popnaukową, nie jest również jakimś dokładnym i rzetelnym przedstawieniem drogi profilowania od ciekawostki do uznanego środka dowodowego. Jest tu trochę tego i tamtego, ale żaden element nie dominuje. Innymi słowy - takie czytadło, o ile czytadłem można nazwać książkę o tak potwornych zbrodniach.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz