wtorek, 17 stycznia 2012

Snuff

Uwielbiam Terry'ego i uwielbiam Discworld. Jeśli chodzi o kapitana Samuela Vimesa jest to moja ukochana postać, o której mogę czytać po wielokroć i nigdy się nie znudzić. Dlatego też nie mogąc doczekać się tłumaczenia Piotra Cholewy, wydałam potwornie dużo pieniędzy (naprawdę, na zachodzie książka w twardej oprawie kosztuje 22 euro...) i stałam się właścicielką najnowszej części Świata Dysku o prostym tytule Snuff.


Vimes zostaje zmuszony udać się na urlop i zarządzeniem swej wspaniałej małżonki Sybil miejscem urlopu okazuje się być  posiadłość Ramkinów na wsi. Oczywiście urlop policjanta nie może się obejść bez zagadki do rozwiązania i tak Vimes rusza tropem zabójcy goblinów, odkrywając przy okazji, że proste zabójstwo kryje dużo bardziej skomplikowaną intrygę. 

Wszyscy czytelnicy Świata Dysku wiedzą, że książki te stały się przedmiotem ewolucji, od czysto humorystycznych pierwszych pozycji, do tych, które czytać możemy obecnie. Nie umiem ich nawet zaklasyfikować, gdyż w założeniu też są humorystyczne, a jednak chodzi w nich o coś więcej. Na przykład o pogardę dla inności, wyższość klas wyższych, okrucieństwo zwykłych ludzi. Niemniej z tego okresu są książki lepsze i gorsze. Po chwilowym przestoju Piekło pocztowe przywróciło moją wiarę w Pratchetta, by zaraz potem ponownie powrócić do tej dziwnej postaci, do jakiej zaliczyć mogę Łups!, Making Money (Bodajże Świat finansjery) i właśnie po części Snuff. Trudno mi uchwycić czym charakteryzują się te książki, ale instynktownie mam wrażenie, że ich słabość polega na dialogach - już nie tak wspaniale dowcipnych, błyskotliwych, pełnych ironii i sarkazmu. Postać Patrycjusza też przestała być dziwną i tajemniczą, a zyskała rys niemalże alterglobalistyczny, przepełniony troską o obywateli. Chyba po prostu za dużo mówi, zamiast wciąż pozostawać w swoich niedopowiedzeniach.
Ewoluuje też Vimes, który mimo swej twardej postawy okazuje się być człowiekiem kochającym żonę i ubóstwiającym ponad wszystko swojego syna. I wciąż pełnego strachu, że tak mało dzieli go od stania się tymi, których ściga. 
I niby wszystko jest na miejscu, jest klasyczny sposób opowiadania (małe zdarzenie, w którym nie wiemy o co chodzi, powoli zawiązująca się akcja, punkt kulminacyjny, w którym wszystkie złe wątki zawiązują się śmiertelnie wokół szyi bohatera, by oczywiście opaść i przywrócić naturalny, dobrzy porządek), jest trochę śmiechu i jest głębsza refleksja. Ale to wszystko znów nie jest chociażby Piekłem pocztowym. I może wymagam za dużo od chorego człowieka, ale Terry - gdzie się zagubiłeś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz