sobota, 26 listopada 2011

Niebezpieczna metoda

Obejrzałam ten film już jakiś czas temu, ale lektura "Freud i Pseudonauka" natchnęła mnie do tego, żeby sobie trochę po tym filmie pojeździć. 

 Film bazuje na monografii niejakiego Johna Kerra, na podstawie której powstał zarówno scenariusz filmowy, jak i sztuka teatralna. Książka miała do "mitu założycielskiego psychoanalizy" dorzucić pomijany dotychczas wątek Sabiny Spielrein, najpierw pacjentki, później kochanki Junga, psycholożki, badaczki psychoanalizy. Film miał być - jak dowiedziałam się od nieocenionych recenzentów Kina i cjg - wspaniałym przedstawieniem relacji między ciałem a duchem, o ujarzmianiu ciała, przy równoczesnym kuszeniu by ulegać jego mrocznym zachciankom.

Nazwałam recenzentów tych szacownych kulturalnych wydawnictw nieocenionymi dlatego, że bez ich pomocy w życiu nie byłabym w stanie sama tego wymyślić. Prawdę mówiąc byłam zdumiona po projekcji filmu, kiedy dowiedziałam się, że otrzymał on oceny typu 5/6 (M. Oleszczyk) czy 4/6 (Mossakowski). Film inaczej zresztą odbierałam w trakcie oglądania i bezposrednio po, trochę inaczej po dłuższej chwili refleksji.

(SPOILERY!) Akcja zaczyna się spazmami Keiry Knightley, histeryczki, konwulsyjnie wyginającej ciało, skręcającej barki, wysuwającej szczękę do przodu. Prawdę mówiąc ta szczęka mnie przerażała i wzbudzała wrażenie, że mam do czynienia z filmem pokroju Alien. Czekałam, aż ta szczęka jej odpadnie od ciała i zacznie żyć własnym życiem. Niestety nie mogę znaleźć żadnego screenu z filmu z widoczną wysuniętą szczęką, muszę więc poprzestać na innych "świetnie" zagranych wizjach histeryczki. Jung, na początku wielbiciel Freuda, leczy ją rozmowami, próbując dociec co powoduje u niej te histeryczne odruchy. Interpretacja jest oczywiście seksualna, w końcu to psychoanaliza. Nieszczęsna Sabrina podniecała się, kiedy tatuś ją okładał batem, teraz w dodatku lubi jedynie seks, w którym ktoś nad nią dominuje. Notabene, podnieca ją także widok płaszcza, który jest okładany laską, by otrzepać go z kurzu... Oczywiście odkrycie nieświadomych procesów prowadzi do wyleczenia. Sabina zostanie psycholożką. Akcja filmu rozciąga się na przestrzeni wielu lat, Jung pojedzie więc w międzyczasie do Freuda, będą wymieniać listy, ich wzajemny stosunek do siebie ulegnie zasadniczej zmianie (w końcu będą musieli przecież "pozabijać się" wzajemnie, kompleks Edypa nakazuje Jungowi zabić ojca...). Freud będzie obstawał przy "czystości" doktryny (tj. wszystko jest seksualne), zaś Jung będzie szukał "czegoś jeszcze" (w metafizyce). W międzyczasie Jung walczyć będzie ze swoimi pragnieniami, ciało w końcu wygra - rozpocznie ognisty romans z Sabiną, by potem go zakończyć. Dodam oczywiście, że Jung ma żonę, która rodzi mu regularnie dzieci (jeszcze jeden wątek - żona stara się o syna, gdyż myśli iż to zyska jej szacunek i miłość Junga, ale rodzą się ciągle dziewczynki. Narodziny syna nic nie zmieniają). 

Mamy więc kocioł różnych wątków, akcję rozciągniętą na lata. Trójkę bohaterów i ich wzajemne relacje. Tylko czy cokolwiek z tego wyszło? Według mnie film nie sprawdza się ani jako opowieść o narodzinach psychoanalizy (ona tak jakby narodziła się już trochę wcześniej), ani jako historia ulegania pożądaniu, ani nawet jako zarys fascynujących relacji międzyludzkich. Prawdę mówiąc, gdy pojawiły się napisy końcowe byłam w szoku (to już?). Brak było bowiem jakiejkolwiek spójnej struktury. Nie dopatrzyłam się obecności jakiegoś wątku czy przewodniej myśli, nie było więc żadnego rozwinięcia, żadnego zakończenia. Takie to wszystko jak kaszka z mleczkiem, rozmemłane. Może mój stosunek do filmu związany jest z moim stosunkiem do psychoanalizy jako takiej. Wydawało mi się bowiem, że twórcy podchodzą do tych założeń psychoanalitycznych bardzo serio, choć zostały one już tysiąckrotnie zdebunkowane, wyśmiane, ujawniono ich pseudonaukowość, ukazano błędy itd. Tymczasem tutaj całkiem serio widzimy "wyleczenie" Sabiny przez wydobycie na światło dzienne jej "nieświadomego" pragnienia przespania się z ojcem. Widzimy dyskusje Freuda i Junga, a jedyną opcją jaką dane nam jest wybrać, to czy Jung czy Freud mieli rację. To jest, czy rację miał Freud doszukując się w każdym przejawie nerwic i innych schorzeń psychicznych nieświadomego seksualnego czynnika, czy też Jung, stwierdzając iż taki nieświadomy czynnik nie musi mieć charakteru seksualnego. Romans Junga nakazuje mu też zweryfikować swoje poglądy, Jung ma zresztą "wypierać" swoje pragnienia, ma do tego jakieś tam zastrzeżenia etyczne i moralne (jestem jej lekarzem, mam żonę, żona jest bogata itp.). Następnie mamy edypalną konstrukcję konfliktu z Freudem i psychoanalityczne zakończenie. Przepraszam, ale oglądanie tego filmu było dla mnie o tyle męką, że pragnęłam jakiegoś punktu zaczepienia dla pokazania, że idee te są jałowe. Może film ten byłby w stanie ugrać coś dla mnie, gdyby można było spojrzeć na tych ludzi jako opętanych bezsensowną ideą, pogrążających się w swoich absurdalnych wyjaśnieniach. Brakowało mi tutaj analizy przypadku skąpca, który dlatego gromadzi pieniądze, że jako niemowlak nie mógł zatrzymać swojej kupy, czy innego abstrakcyjnego wątku. Brakowało mi wykazania, jak bardzo Freud dopasowuje swoją teorię do nowych okoliczności, tak by jego idee okazały się mimo zaprzeczającym im faktom prawdziwe.  Tymczasem mam wrażenie, że reżyser każe mi kupić psychoanalizę i wszystkie wątki przeżyć w jej duchu. Stąd walka wewnętrzna Junga, jakieś wyparcia, jakieś seksualizmy dziecięce, stąd ten edypalny konflikt.  Tymczasem wszystko, co wydarzyło się między tymi ludźmi takiego charakteru nie miało. No chyba że wszyscy "nieświadomie" podporządkowali się swoim teoriom i nie mogli postąpić inaczej - niczym histerycy Freuda zaindukowali sobie wszystkie objawy, by przeżyć je w sposób z psychoanalizą zgodny. Ale to mało prawdopodobne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz