środa, 16 listopada 2011

NOSFERATU

Nie ukrywam, że na Nosferatu czekaliśmy z Kubą z niecierpliwością przez kilka miesięcy. Zakupione bilety na 11 listopada leżały bezpiecznie w szufladzie. Ku mojej rozpaczy premierę przesunięto na 12. Kiedy z rezygnacją poszłam do Narodowego ze zwrotem, dowiedziałam się, że zostały jeszcze miejsca na poniedziałek. No więc poszliśmy. Teraz trochę mi szkoda, bo ile książek można było kupić za te bilety... Ale nie uprzedzajmy.

Cała sztuka toczy się tak potwornie powoli, że kilkakrotnie musiałam powstrzymywać się przed zaśnięciem. Rozumiem, że egzystencja wampira jest niezwykle uciążliwa i nudna, może leniwa akcja miała mi pomóc wejść w nastrój nostalgii, melancholii, dusznego oczekiwania, tego, że "wszystko się powtarza" (jak powie sam Nosferatu). Niestety, nie wyszło. Chyba, że Nosferatu też z nudów przesypia większość swego życia. Mam zresztą wrażenie, że źle rozłożono w sztuce akcenty. Za długo trwa polegiwanie Lucy na łóżku. Zaczyna się od pierwszych minut i trwa potwornie długo (nie miałam zegarka, ale minuta nudy jest równa godzinie przyjemności), pozostali bohaterowie krzątają się wokół nieszczęsnej kobiety, przynoszą kawę, wodę, kwiaty, czytają książki. W końcu, gdzieś na ścianie, pojawia się On - a raczej jego cień, muzyka przyspiesza, nastrój grozy wzmaga produkcja sztucznej mgły. Potem On pojawi się jeszcze kilkakrotnie, kalecząc język polski, chwiejąc się przy chodzeniu, zrywając krzyże z szyi, by w końcu ukazać w pełni swe znudzenie, rezygnację. 

Nie wiem, o czym w końcu miał być ten spektakl. Pięknie wydany program spektaklu zawiera trzy teksty filozoficzne na temat roli wampira w kulturze i jego postrzegania. Mam wrażenie, że Jarzyna przeczytał je wszystkie i próbował je  wrzucić do jednego gara, łącząc różne aspekty figury nosferatu. Mamy więc AIDS, zarazę, mamy kolizję nowoczesności z tajemniczym i niewytłumaczalnym, mamy pytania o Boga... Mamy wszystko, ale tak naprawdę nie mamy nic, gdyż spektakl prześlizguje się po wszystkich tematach, nie dotykając ich głęboko. 

"Sięgając po ten psychologiczno-metafizyczny thriller, Grzegorz Jarzyna pokazuje, jak jednostkowe lęki i obsesje materializują się w życiu społecznym. Przede wszystkim jednak to spektakl o wpisanej w ludzką naturę potrzebie transgresji, próbie przekroczenia granic materialnych, społecznych czy symbolicznych, wyzwoleniu z cielesności i tożsamości, o tęsknocie za Innym" - informuje na swojej stronie internetowej Teatr Narodowy. Niestety, nie dostrzegam tam żadnej transgresji, przekraczania granic, żadnej symboliki czy wyzwolenia z cielesności. 

Uważam, że reżyser popełnił poważny błąd próbując poruszyć tak wiele wątków, nasycić spektakl symbolami. Mimo wszystko na pierwszy plan nasuwały mi się dwa główne zamierzenia, których pogłębienie mogłoby uratować sztukę.
Pierwszy wątek - Lucy. To u niej widać chęć "wyzwolenia". Lucy tęskni za czymś innym, większym - odrzuca miłość Arthura, nie chce wyjść za mąż. Jest więc bardziej podatna na atak Innego, którego pragnie przyzwać, aby odmienił jej życie. Odmiana następuje, ale "coś więcej" okazuje się być jedynie niszczącą żądzą, skazaniem na porażkę, samotność, nieustanne poszukiwanie zaspokojenia pragnienia krwi. 

Drugi wątek - samotność Nosferatu. Oto zyskał on właściwość, której ludzkość tak bardzo pożąda - nieśmiertelność. Jednak obarczona jest ona ogromnym brzemieniem -ceną za wieczne życie, wieczne odmładzanie, jest odbieranie życia i tym samym - wieczna samotność. Życie Nosferatu nie ulega zmianie. Wampir uwodzi, wysysa krew, zabija, przynosi zniszczenie, śmierć, zarazę i odchodzi, by rozpocząć swą działalność od nowa. W takim życiu upływ lat i stuleci nie ma znaczenia, gdyż jego monotonia powoduje poczucie stagnacji, zmęczenia, nudy. Wszystko jest zawsze takie same. Próba przezwyciężenia samotności - przemienienie Lucy - nie kończy się sukcesem. Lucy nie potrafi kontrolować swoich żądz, jest bezwolna w próbie ich zaspokojenia. Nie może stać się odpowiednią towarzyszką. Rezygnacja, smutek, melancholia - oto, co towarzyszy wampirowi. 

Prawdopodobnie tego typu wątki były dla reżysera zbyt banalne by je eksponować. Niemniej moim zdaniem to właśnie one sprawiają, że mit trwa i żyje. Nie wyzwolenie z tożsamości (cokolwiek to znaczy), przekraczanie granic (jakich granic?), materializowanie się jednostkowych lęków i obsesji (kiedy? w czym? gdzie?). Tylko pogoń za nieśmiertelnością i potworna pułapka tej pogoni - bo czy ceną za życie nie jest właśnie śmierć?




1 komentarz: